środa, 19 czerwca 2013

Lizanie cukierka przez papierek

Przedksiężycowi, Tom I, Anna Kańtoch, Powergraph, Warszawa 2009-2013

Na powierzchni nieznanej planety ląduje kilku podróżników zaintrygowanych i ruinami miasta, które zauważyli z orbity. Szybko okazuje się, że na planecie panują niezwykłe warunki – wszystko gnije, psuje się i rozpada w bardzo szybkim tempie. Entropia jest tak szybka, że nie pozwala nawet na reakcję w przypadku zranienia. Wydarzenia czytelnik obserwuje z punktu widzenia Daniela, jednego z badaczy, który może określić siebie jako szczęściarza, bo mimo tego, iż według innych przyciąga kłopoty, najczęściej udaje mu się wydostać z niekorzystnej sytuacji bez szwanku. To właśnie Daniel, będący człowiekiem z zewnątrz, zapewnia niezbędne zewnętrzne spojrzenie na wydarzenia rozgrywające w Lunapolis.
Lunapolis. Miasto-moloch. Pełne mechanicznych cudów, zarządzane przez tajemniczych Przedksiężycowych i zamieszkałe przez dążących do doskonałości obywateli. Każdy z mieszkańców specjalizuje się w jakiejś dziedzinie. Są doskonali artyści, są wojownicy, są także mordercy i złodzieje. Wszyscy wierzą, że doskonalenie siebie pozwoli im przeżyć Skok.
Czas Skoku wyznaczają Przedksiężycowi. Wtedy ci, którzy nie znaleźli ich uznania zostają przeniesieni do niższego świata, gdzie rozpoczyna się przyspieszony rozkład. Co ciekawe mieszkańcy Lunapolis mogą podróżować windami czasowymi do niższych światów i z powrotem, jednak ci, którzy nie przetrwali Skoku z jakichś powodów wrócić nie mogą.
To zaledwie wycinek całości bowiem Lunapolis jest właściwym bohaterem powieści. Poczynania bohaterów są ledwie pretekstem do pokazania kolejnych zakamarków miasta, od korporacji odpowiedzialnych za reprodukcję obywateli, przez wynalazców tworzących niezwykłe maszyny dla mieszkańców miasta, po rozkładające się resztki społeczności w niższych światach. Ilość pomysłów, ciekawych rozwiązań, nieszablonowych rozstrzygnięć jest naprawdę imponująca.
Niestety cała para idzie w gwizdek. Większość tematów jest ledwie zasygnalizowana. Autorka rzuca pomysł, na przykład: mieszkańcy Lunapolis zamawiają dzieci w jednej z korporacji Princepsi stawiają na specjalizację, mistrzostwo w jednej dziedzinie, Equilibrium to zrównoważony rozwój bez doskonałości w żadnej dziedzinie. Nie idą za tym nic, dla fabuły jest to o tyle istotne, że, według stanu wiedzy czytelnika pierwszego tomu powieści, Skoki przetrwają tylko najbardziej doskonali obywatele. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni rolę, poza funkcją klimatyczną, mechanicznego ptaka, czy pancerzy gangów w niższych światach.
Mnogość nieskrępowanych niczym pomysłów wydaje się być cechą współczesnej literatur new weird. Gorzej, że, podobnie jak w Viriconium Harrisona większość pomysłów to tylko scenografia, inaczej rozdmuchany efekt specjalny, wygenerowany by czytelnika-widza przytłoczyć i zaskoczyć, ale także zastąpić ciekawą fabułę.      
Można odnieść wrażenie, że Przedksiężycowi cierpią na nadmiar pomysłów, gadżetów tworzących sugestywny obraz wyludniającego się miasta na krawędzi rozkładu, ale w obrazie tym na razie brakuje sensu, istoty i kierunku. Oczywiście jest to pierwszy tom trylogii, ale miałka fabuła spycha bohaterów na dalszy plan eksponując miasto. Tom pierwszy wydaje się być, odwołując się do malarstwa, szkicem do panoramy Lunapolis. Niby widzimy ciekawe szczegóły tworzące razem intrygującą całość, ale autorka mnożąc byty nie podaje czytelnikowi żadnych odpowiedzi. Nie wiemy dlaczego świat przedstawiony funkcjonuje w taki sposób, kim mogą być Przedksiężycowi, w jaki sposób rządzą miastem. Stoimy przed rozległą panoramą i patrzymy z podziwem na efekty imaginacji autorki, ale nie wiemy nic. Szkoda, bo uchylenie rąbka tajemnicy zachęciłoby do ciągu dalszego. Pozostaje niedosyt.

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz