Przedksiężycowi, Tom I, Anna Kańtoch, Powergraph, Warszawa
2009-2013
Na
powierzchni nieznanej planety ląduje kilku podróżników zaintrygowanych i
ruinami miasta, które zauważyli z orbity. Szybko okazuje się, że na planecie
panują niezwykłe warunki – wszystko gnije, psuje się i rozpada w bardzo szybkim
tempie. Entropia jest tak szybka, że nie pozwala nawet na reakcję w przypadku
zranienia. Wydarzenia czytelnik obserwuje z punktu widzenia Daniela, jednego z
badaczy, który może określić siebie jako szczęściarza, bo mimo tego, iż według
innych przyciąga kłopoty, najczęściej udaje mu się wydostać z niekorzystnej
sytuacji bez szwanku. To właśnie Daniel, będący człowiekiem z zewnątrz,
zapewnia niezbędne zewnętrzne spojrzenie na wydarzenia rozgrywające w
Lunapolis.
Lunapolis.
Miasto-moloch. Pełne mechanicznych cudów, zarządzane przez tajemniczych
Przedksiężycowych i zamieszkałe przez dążących do doskonałości obywateli. Każdy
z mieszkańców specjalizuje się w jakiejś dziedzinie. Są doskonali artyści, są
wojownicy, są także mordercy i złodzieje. Wszyscy wierzą, że doskonalenie
siebie pozwoli im przeżyć Skok.
Czas
Skoku wyznaczają Przedksiężycowi. Wtedy ci, którzy nie znaleźli ich uznania
zostają przeniesieni do niższego świata, gdzie rozpoczyna się przyspieszony
rozkład. Co ciekawe mieszkańcy Lunapolis mogą podróżować windami czasowymi do
niższych światów i z powrotem, jednak ci, którzy nie przetrwali Skoku z jakichś
powodów wrócić nie mogą.
To
zaledwie wycinek całości bowiem Lunapolis jest właściwym bohaterem powieści. Poczynania
bohaterów są ledwie pretekstem do pokazania kolejnych zakamarków miasta, od
korporacji odpowiedzialnych za reprodukcję obywateli, przez wynalazców
tworzących niezwykłe maszyny dla mieszkańców miasta, po rozkładające się
resztki społeczności w niższych światach. Ilość pomysłów, ciekawych rozwiązań, nieszablonowych
rozstrzygnięć jest naprawdę imponująca.
Niestety
cała para idzie w gwizdek. Większość tematów jest ledwie zasygnalizowana. Autorka
rzuca pomysł, na przykład: mieszkańcy Lunapolis zamawiają dzieci w jednej z
korporacji Princepsi stawiają na specjalizację, mistrzostwo w jednej
dziedzinie, Equilibrium to zrównoważony rozwój bez doskonałości w żadnej
dziedzinie. Nie idą za tym nic, dla fabuły jest to o tyle istotne, że, według
stanu wiedzy czytelnika pierwszego tomu powieści, Skoki przetrwają tylko
najbardziej doskonali obywatele. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni rolę, poza funkcją klimatyczną, mechanicznego
ptaka, czy pancerzy gangów w niższych światach.
Mnogość nieskrępowanych niczym
pomysłów wydaje się być cechą współczesnej literatur new weird. Gorzej, że, podobnie jak w Viriconium Harrisona większość pomysłów to tylko scenografia,
inaczej rozdmuchany efekt specjalny, wygenerowany by czytelnika-widza przytłoczyć
i zaskoczyć, ale także zastąpić ciekawą fabułę.
Można
odnieść wrażenie, że Przedksiężycowi
cierpią na nadmiar pomysłów, gadżetów tworzących sugestywny obraz wyludniającego
się miasta na krawędzi rozkładu, ale w obrazie tym na razie brakuje sensu,
istoty i kierunku. Oczywiście jest to pierwszy tom trylogii, ale miałka fabuła
spycha bohaterów na dalszy plan eksponując miasto. Tom pierwszy wydaje się być,
odwołując się do malarstwa, szkicem do panoramy Lunapolis. Niby widzimy ciekawe
szczegóły tworzące razem intrygującą całość, ale autorka mnożąc byty nie podaje
czytelnikowi żadnych odpowiedzi. Nie wiemy dlaczego świat przedstawiony
funkcjonuje w taki sposób, kim mogą być Przedksiężycowi, w jaki sposób rządzą
miastem. Stoimy przed rozległą panoramą i patrzymy z podziwem na efekty
imaginacji autorki, ale nie wiemy nic. Szkoda, bo uchylenie rąbka tajemnicy
zachęciłoby do ciągu dalszego. Pozostaje niedosyt.