poniedziałek, 4 listopada 2013

Wyprawa z dawna oczekiwana

Wyprawa, J. R. R. Tolkien, Czytelnik CiA Svaro, Warszawa 1990

Minelo ponad dziesięć lat od mojej ostatniej podróży z Frodem. Na długa dekadę wyobraźnią zawładnęły obrazy stworzone przez Petera Jacksona. Wreszcie rozmyły się na tyle, że z czystą głową mogłem zasiąść do lektury Władcy Pierścieni.
Mimo znajomej treści przyjemnie było na nowo odczytać klasykę. 
Najsilniejsze wrażenie to poczucie pustki. Bohaterowie przemierzają bezkresne pustkowia przez wiele dni niespotykając żywej duszy. Mijają pozostałości dawnych królestw, dawnej wielkości ludzi, elfów, krasnoludów. Ich świat wydaje się być światem zmierzchu, smutną pozostałością dawnej chwały. Czyste postapo w wydaniu klasycznej fantasy.
Jakimi środkami udało się Tolkienowi osiągnąć taki efekt. Bardzo prostymi: opisy, opisy, jeszcze raz opisy. Tu kamienne zbocze, tu polana otoczona kręgiem sosen, tam rzeka wije się w dolinie, a tu rosną piękne kwiaty o melodyjnych nazwach rodem z języka elfów, dawno temu był tu zamek, teraz pozostał tylko krąg kamieni. Poziom szczegółu, jeśli chodzi o krajobrazy mijane przez Drużynę, przytłacza.
Właśnie, Drużyna. Niespodziewanie płasko wypadają bohaterowie Władcy Pierścieni. O Frodzie tyle można powiedzieć, że nie do końca zrozumieć można motywy kierujące tym hobitem, gdy decydował się na wyprawę. Z pary Merry i Pippin, ten drugi jest bardziej lekkomyślny, a jego psoty ściągają na Drużynę kłopoty. Gandalf jest mądry i ma cięty język. Para Gimli i Legolas, to zupełnie płaskie postaci, które słabo spełniają funkcje reprezentantów ras, bo niewiele jest scen, w których rozgrywane byłyby ich smaczki. Aragorn to zaledwie szlachetny dzikus z północnych pustkowi, który z biegiem historii ujawnia coraz więcej związków z elfami i dawna chwałą Numenoru.
Najpełniej prezentuje się o dziwo Sam Gamgee. Na pierwszy rzut oka to bardzo staroświecki i bardzo angielski wierny sługa. Jednak to Sam jako jedyny potrafi wyrazić wątpliwości, wspomnieć dom, zatęsknić za prostym życiem. On staje się tłumaczem emocji Froda, w sytuacji, gdy sam Tolkien skąpi czytelnikowi wglądu w myśli swoich bohaterów.
Na tle prostych postaci ciekawie wypada Boromir. Patriota, rycerz z Gondoru, wybuchowy, gotów do najwyższych poświęceń w imię własnych przekonań. Jego historia, to przykład tego jak dobre chęci mogą doprowadzić do moralnego zepsucia. Boromir skuszony mocą Pierscienia chciałby użyć go do pokonania Saurona. Jednak u Tolkiena ze złego drzewa nie będzie dobrych owoców. Kiedy Boromir wyciąga rękę po Pierscien, następuje upadek rycerza. Rekompensatą może być tylko najwyższe poświęcenie.
Interesująco prezentują się także sceny kuszenia Mędrców. Gandalf odrzuca pokusę dość szybko podczas rozmowy w Bag End, Galadriela wydaje się być bliska poddania się Pierścieniowi, ostatecznie rezygnuje z potęgi i postanawia odejść za Morze. Początkowo wydawało mi się, że wątpliwości i chęci sięgnięcia po Pierscien nie miał Elrond, ale oto przecież po zwycięstwie Ostatniego Sojuszu także Elrond Półelf mógł wziąć w posiadanie Pierscień, który jednak wpadł wtedy w ręce Isildura.
To tylko niektóre z wrażeń po lekturze. To był naprawdę dobrze spędzony czas z książką, dobrze znana historia odczytana na nowo. Pełniejsze doświadczenie i dotyk ogromu świata profesora Tolkiena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz